Dnia owego, to jest 04.04.2014 postanowiłam sprawić Lubomirowi pyszny obiad. Od babci mojej dowiedziałam się, jakoby na każdą obstrukcję i problem iście jelitowy pomóc mógł żur, ale tylko domowy.
Mieścina, w której prowadzę swój żywot do nazbyt zasobnych w naturalne produkty nie należy, choć o dziwo przez mieszkańców miasta sąsiadującego zwana jest wiochą. Przyznać muszę, że do dnia dzisiejszego gdzieniegdzie kury
przy Urzędzie Miejskim spotkać można a i jakąś krową pogardzić się nie da. O zapachu wieprzowego obornika nie wspomnę.
W każdym bądź razie powracając do tematu postanowiłam zakisić żur, zrobić jogurt naturalny i może jakiś chleb upichcić. W końcu etykieta powiatowców zobowiązuje:)
Ubrałam Syna, włożyłam do chusty i cisnę na zakupy w poszukiwaniu mąki żytniej, kaszy kukurydzianej. Dawid ululany
do snu szybkimi krokami po wejściu do sklepu zaczyna płakać w niebogłosy. Szybki rzut okiem na półkę, czy czasem nie obaczym wyżej wymienionych produktów (zaliwżdy wiarę w nasze markety pokładać należy). Rzecz się stała wiadoma, produktów nie uraczyliśmy, Misiek wścieklizny dostaje. Z braku laku chybcikiem złapałam kaszkę manną. W końcu rozpoczął 5 miesiąc ( 4 miesiące 2dni) i należy zacząć wprowadzać maluteńkimi 2-3 gramowymi daweczkami gluten, ażeby choroba trzewna inaczej zwana celiakią nie zaatakowała pienistymi, śmierdzącymi stolcami moich drogich jelitek.
Nie rozumiem jedynie rekomendacji specjalistów: gluten ( białko roślinne) wprowadzać nie wcześniej niż w 5tym miesiącu życia, ale i nie później niż w 6tym. WHO wyłączne karmienie piersią rekomenduje do ukończenia 6tego miesiąca życia:P
I tak przeszłam z moim cudownym "ciężarem" Lidla, Netto, Tesco, Carrefoura, pomniejsze sklepy lokalne i nic. Zaszliśmy
z bąbelkiem już do Dziadków, kiedy Mama moja dzwoni z prośbą o kupienie drożdży w proszku, bo chleb piec będzie.
Mały, niepozorny sklepik. Gdzie więcej się sprzedaje piwa i taniego winiacza, niż pieczywa. A tu miła niespodzianka. Będzie chleb, będzie żur i będzie jogurt naturalny swojskiego chowu.
Wydawało mi się, że wszystkie produkty mam. Wracamy szybciutko do domu, by przed wielkim powrotem ojca
i gospodarza obiad przygotować, w domu ogarnąć ( by czasem nie zostały użyte określenia typu: "syf", "leń", "ty", "zawsze", bo dostaję białej gorączki). Zalałam mąkę, wrzuciłam ziela i się cieszę, jak głupi do sera. Patrzę na przepis i widzę CZOSNEK, którego w domu nie mam, bo... wykiełkował. Przez kolejne 3 dni pisałam kartkę na zakupy, by idąc do sklepu kupić czosnek do żuru. W końcu mama się ulitowała, bo na zakwas żurkowy czekała i czosnkiem uraczyła. Z zakwasu chlebowego ostatecznie zrobił się zakwas do żuru. I teraz tak to pisząc myślę sobie, że wystarczyło zwykłej mąki użyć
i zamiast zakwasu do żuru zrobić zakwas do barszczu białego, a czosnek już do samej zupy wrzucić.
Co do kaszki kukurydzianej. Na terenie mojej gminy jest porównywalna do białego kruka:)
Aha. Mamom karmiącym swoje Bąbelki naturalnie, organizującym jakieś imprezy polecam, jako substytut alkoholowy bezalkoholowy kwas chlebowy litewski. Smakuje, jak ciemne piwo, a producent zarzeka się, że 0% alkoholu jest w jego składzie:D
Jeżeli macie ciekawe pomysły na domowe jedzonko podzielcie się z nimi. Pozdrowienia znad laptopa