Do wstępu tego bloga napisałam, że urodziłam się pod nieszczęśliwą gwiazdą,otóż po tym napisaniu seria wypadków...
sobota> mąż delegacji, ja zmywam po obiedzie , córcia bawi się w pokoju, odkładam garnek na wysoki kaloryfer, nim się obejrzałam garnek jakimś cudem spada i... uderza mnie bokiem w kostkę. Uderzenie jest tak mocne i niespodziane, iż robi się mi ciemno przed oczami i słabo. Ostatkiem sił kuśtykając dochodzę do zlewu,moczę ścierkę zimną wodą i robię okłąd kostce, która puchnie. Myśli tysiące. Sama w domu, mąż wraca wieczorem, dziecko itd. Jednak gdy ochłonęłam okazało się, że mogę stawać ostrożnie na nodze więc dotrwałam do przyjazdu męża, później lekarz i okazało się, ze to tylko mocne stłuczenie.
poniedziałek jedziemy do teściów bagatelka około 200 km. Maraton, szybkie ubieranie dziecka, stres, wszystko po pracy męża więc na styk...ucieka nam autobus mpk, czekamy na kolejny. Wiemy, że możemy nie zdążyć na pociąg, nie mamy biletu. Z autobusu mąz rzuca się biegiem na dworzec pkp a ja biegiem z dzieckiem na ręku biegnę na peron. Uff pociąg ma opóźnienie, mąz zdołał kupić bilety. Jedziemy pociągiem... w którym córka daje taki popis że oboje jesteśmy spoceni. Z pociągu do taksówki, byle szybciej znaleźć się u dziadków. Ujechaliśmy dosłownie minutę i trach, bach....taksówkach się zagapił i wjechał w tył innemu samochodowi. Ja z tyłu z dzieckiem na ręku, akurat je tuliłam i usypiałam bo to był 19.00. Patrzyłam na drogę i w jak zwolnionym tempie widziałam całe zajście. Czułam jak główka mojego dziecka na której trzymałam rękę uderza o tył przedniego siedzenia.Odbija się i ląduje na moim biuście. Ja uderzam głową o zagłówek. Czuję ból nosa i zębów. Ale nie myślę o niczym tylko co z dzieckiem, które zanosi się płaczem:"Boże, żyje, całe szczęście" Taksówkarz pyta czy nic nam się nie stało i coś mówi, mąz coś mówi, a ja jak w amoku oglądam dziecko. Krzyczę by jechać na pogotowie. Dziecko płacze najgłośniej. Mąż zabiera mi dziecko i ogląda. Mała się uspokaja. Sprawdzamy czy nie ma rozciętej głowy, mi sączy się krew z zębów. Taksówkarz zjeżdża na pobocze. Nie było tak źle jak groźnie to wyglądało. Dziecko prawdopodobnie się wystraszyło, wszyscy mnie pocieszają.Ja chcę jechać na pogotowie bo to ja miałam ją na rękach i czułam siłę uderzenia. Mąż uspokaja mnie i jedziemy z dzieckiem do dziadków. Pilnujemy by mała nie spała, każą nam ją obserwować ale nie ma żadnych objawów. Wszyscy mówi, że to moje przytulenie i ochrona ręką główki uratowała jej zdrowie a może i życie. Co z tego nadal jestem kłębkiem nerwów. Ciągle myślę, że przez naszą głupotę moglibyśmy stracić najcenniejsze co mamy córkę. Dlaczego nie fotelik? fotelik mamy u siebie i u dziadków więc nie wozimy by nie było dwóch. Od pkp jest 2 km do dziadków więc ten kawałek uważaliśmy za bezpieczny do przejechania taksówką.
Wieczór, przed snem mała chce jabłko. Je z przyjemnością aż się dławi. szybka nasza interwencja i wszystko wymiotuje. Niech ten dzień się skończy.
wtorek/dziś wizyta u lekarza, badania, wszystko ok. Mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu. dostaliśmy lekcje życia i piszę to ku przestrodze wszystkich wracamy od lekarza. Mąż niesie dziecko na ręku. Koło bloku spotykamy dużego, bardzo dużego psa bez właściela, który wygląda podejrzanie i nagle zaczyna bardzo interesować się mężem a dokłądnie dzieckiem, które on niesie. Zaczyna warczeć. Robi się niebezpiecznie. Mówię by mąż szybkim aczkolwiek spokojnym krokiem wszedł do klatki. Próbuję odciągnąć uwagę psa od dziecka ale mną się nie interesuje. Mała wyczuwa nasz strach. Kiedy pies podbiega pod męza w ostatniej chwili wchodzimy do klatki a ja zamykam drzwi,czując na nich ogromne łapy.
Nie wiem co ma oznaczać to co przeżyliśmy przez te dwa dni...ale boję się jutra i boję się o córkę.